Ważne na temat „frankowiczów”. Niektórzy twierdzą, że winne są banki, bo naciągnęły klientów. Inni, że złamały wręcz prawo bankowe – proponowane umowy były nielegalne. Jeszcze inni, że frankowicze sami sobie winni – z własnej woli podpisali umowy; z własnej woli zaryzykowali inwestowanie we franki – teraz ponoszą konsekwencje podjętego ryzyka. O co w tym wszystkim chodzi?
Człowiek wsiada do Mercedesa bez strachu. Nie przeszkadza mu, że to metalowa puszka z zapalnikiem, zbiornikiem łatwopalnej substancji i silnikiem napędzanym jej wybuchami. Nie boi się rozpędzić do prędkości, w której wadliwa konstrukcja samochodu oznacza trwałe kalectwo lub natychmiastową śmierć. Nie boi się nie dlatego, że jest ekspertem od konstrukcji pojazdów samochodowych. Nie dlatego, że zanim wsiadł zatrudnił specjalistę, by sprawdził, czy jest bezpiecznie. Nie boi się dlatego, że za tym pojazdem stoi MARKA wyceniana na ponad 20 mld dolarów. Mercedes-benz.
Marka to dobro niematerialne. To wizerunek i zaufanie do wszystkiego, pod czym widnieje jej podpis. Mercedes nie może sobie pozwolić na sprzedanie samochodu, który rozpadnie się podczas jazdy na kawałki, bo straciłby wizerunek i zaufanie – czyli miliardy dolarów. Dzięki takiemu mechanizmowi rynek wypełniony milionami rozmaitych towarów może w miarę sprawnie działać. Klient nie musi badać każdego produktu, by mieć względną pewność, że dostanie to, czego potrzebuje. Wystarczy, że wybierze produkt marki, której względnie ufa. Lub kupi produkt nieznanej mu marki, ale w sklepie, któremu względnie ufa…
Rozwiązanie oparte na systemie marek wyłoniło się na wolnym rynku. W warunkach wolnej konkurencji, w której producenci i usługodawcy muszę walczyć o klienta. Ten naturalny mechanizm jednak zawodzi, gdy w rynek ingeruje państwo. A ludzie, którzy zachowują się tak, jakby nadal działał – wpadają w jego sidła.
Tak jest z systemem bankowym. W Polsce nie ma wolnego rynku banków, jest bankowość parapaństwowa, więc i system marek nie działa. Nie ma tysięcy banków, które konkurowałyby ze sobą o klienta a te banki, które znamy, to nie wielcy zwycięzcy tej konkurencji. Banków w Polsce tak naprawdę funkcjonuje kilka. Wszystkie są potężne i znane, bo są ułożone z systemem a nie dlatego, że swoimi usługami zdobyły serca klientów.
W normalnych warunkach bank, który nie ostrzegłby po dziesięć razy każdego klienta, że kredyt we frankach może skończyć się bankructwem zniechęcając większość z nich, po aferze którą mamy, zniknąłby z powierzchni rynku. Klienci przeszliby to banków, którzy tego nie proponowali. Do banków reklamujących się sloganem: „U nas tylko pewne inwestycje”.
W warunkach wolnej konkurencji żaden bank na aferę frankową by sobie nie pozwolił. Tak, jak Mercedes-benz nie pozwoliłby sobie na sprzedawanie tańszych wersji pojazdów, w których „na własne ryzyko” część właścicieli wyleciałaby w powietrze.
Ci, którzy brali kredyty we frankach, robili to często z zaufania do marki wielkiego banku wierząc podskórnie, że tak wielka instytucja nie może chcieć ich skrzywdzić. To naturalne. Nie każdy musi być ekspertem od ekonomii i prawa… Nie jest natomiast naturalne to, że nie ma prywatnego rynku banków a zaufanie do marek jest złudne. Nie od zaufania klientów zależy bowiem pozycja banku ale od jego miejsca w systemie. A my, maluczcy, z braku alternatywy i tak z usług tych banków musimy korzystać…
Najbardziej przykre jest to, że banki, podobnie jak korporacje – kojarzą się z kapitalizmem w sytuacji, w której są tworem jego zaprzeczenia…