W kapitalizmie, jeśli chcemy konsumować, musimy na to zarobić – państwo bowiem nie da nam nic za darmo, odebrawszy uprzednio komuś innemu przymusem. Aby zarobić, ktoś inny musi nam zapłacić – dobrowolnie. Aby ten ktoś zechciał to uczynić, musimy mu coś dać w zamian, jakoś mu posłużyć. Aby coś dać, musimy coś stworzyć – swoją inicjatywą, pomysłem, czy najzwyklejszą w świecie pracą… Dlatego właśnie kapitalizm nastawia na twórczość – łącząc bezpowrotnie jej konieczność z naturalnym pragnieniem konsumpcji.
Socjalizm natomiast – dając za darmo, kieruje naszą energię, napędzaną wspomnianym pragnieniem, na wyrwanie czegoś dla siebie ze wspólnej, niczyjej więc w zasadzie, puli. Nie myślimy wówczas: co zacząć robić, by służyć innym, wtedy bowiem dostaniemy zapłatę. Myślimy: gdzie i co napisać, jaki przepis wykorzystać i jaką znajomość w urzędzie, by dostać unijną dotację. Co za nią kupić, by najlepiej na niej skorzystać.
„Kto nie chce pracować, niech też nie je!” – grzmiał św. Paweł do chrześcijan z Tesaloniki.
„Kto nie chce” – zwróćmy uwagę. Bo jak nie może, przez los faktycznie skrzywdzony, obowiązkiem jest przecież „głodnego nakarmić”. Obowiązkiem człowieka – nie zimnego mechanizmu państwowego, który widząc w nim jedynie element anonimowego tłumu, dobrze rozdzielić niechęć od niemożności nigdy nie jest w stanie. Jest za to, przez słabość urzędnika, narażony na pokusę by „pomóc” cudzymi pieniędzmi temu, kto mu za to, pod stołem, zapłaci…