Istota podatku dochodowego jest taka: zarabiasz więcej, masz lepiej, powinieneś więcej płacić na wszystkich…
Takie przekonanie komunistyczna propaganda zakorzeniła w ludzkich sercach głęboko. Ale nie tak głęboko, by wierzyli oni w to poza kwestiami podatkowymi.
Niech każdy zwolennik podatku dochodowego pomyśli: czy jeśli mój sąsiad, korzystając ze swoich zdolności, ciężkiej pracy, albo i choćby zwykłego szczęśliwego trafu będzie miał więcej jedzenia, niż Wy, będziecie mieli serce wziąć kilku osiłków, pójść do niego i zagrozić: oddawaj część z tego, co masz! Ja mam mniej, niż Ty, powinieneś się podzielić a jak nie – zamykamy Cię w klatce!
Nie sądzę. Poczucie tego, co jest dobre, słuszne a co złe i niesłuszne chyba jeszcze wewnątrz tli się u każdego.
Tymczasem DOKŁADNIE NA TYM POLEGA PODATEK DOCHODOWY. Zarobiłeś/wygrałeś/dostałeś więcej – płać tym, którzy tego szczęścia nie mieli! Nie płacisz – trafiasz do więzienia.
Podatek dochodowy nie tylko jest niemoralny, ale i skłania do niemoralności. Karze za działania, które obficie owocują i nagradza za działania, które owocują gorzej. To tak, jakby psu dawać kiełbaskę, gdy ugryzie naszego gościa i karcić, gdy poda mu łapę…
Zresztą, że coś jest nie tak w próbach uzasadniania podatku dochodowego widać jeszcze po jednej rzeczy. Gdyby faktycznie uznać, iż niesprawiedliwym jest, że ktoś ma więcej, niż inni, to podatek dochodowy tego i tak nie załatwia. On przecież stanu posiadania nie wyrównuje – tylko lekko zmienia proporcję. Absurdalne przekonanie, że sprawiedliwość polega na równości musiałoby skutkować postulatem, by wprowadzić komunę: pobierać nie podatek, ale całość dochodów i później rozdzielać po równo. Każdy więc zwolennik podatku dochodowego z tego właśnie powodu, to niekonsekwentny komunista.
A przekonanie o tym, że sprawiedliwość=równość jest absurdalne, bo sprawiedliwość to „oddawanie komuś tego, co mu się należy”. Żeby więc je utrzymać należałoby założyć, że każdemu należy się to samo. W takim razie nam się należy więzienie tak samo, jak temu potworowi, który ostatnio wielokrotnie zgwałcił niemowlę. Albo jemu należy się wolność – tak samo jak nam. Albo może powinniśmy podzielić się wyrokiem po równo?!
Dążenie do równości jest absurdalne z jeszcze bardziej oczywistego powodu: to jest kompletnie nieosiągalne. A dążenie do równości majątkowej to kpina z równości. Przecież o tym, czy ludzie są sobie równi i czy są równie szczęśliwi nie decyduje stan majątkowy. Bogaty biznesmen chory na bezpłodność niekoniecznie jest szczęśliwszy od ojca piątki dzieci, inżyniera, który zarabia średnią krajową. Przystojny utalentowany chłopak śmiertelnie chory na raka nie jest raczej bardziej szczęśliwy od zdrowego przeciętniaka. Zakompleksiony samotnik, który nieźle zarabia może być mniej szczęśliwy od męża pięknej modelki. Czy powinien dzielić się z nim swoimi zarobkami, czy może ten drugi powinien dzielić się swoją żoną?!
Równość jednak nie jest prawdziwym powodem istnienia podatku dochodowego. Sam jego niewielki udział w budżecie zresztą o tym świadczy. Równość, to tylko pretekst dla władzy, by wykorzystać zawistną naturę ludzi do realizacji własnego celu. A tym celem jest władza absolutna nad obywatelem.