Mieszkańcy Krakowa powinni sami decydować o tym, gdzie i kiedy kupują i piją alkohol. Będzie to ograniczenie wolności. Przekonanie, że ustawą można zlikwidować problem pijaństwa jest równie niemądre jak przekonanie, że ustawą można znieść ubóstwo.
Zakaz sprzedaży alkoholu nocą legalnie nie oznacza bowiem zlikwidowania sprzedaży w ogóle. Znaczy tylko rozkwit melin z alkoholem nielegalnym i wzmożenie jego produkcji własnej. Dokładnie tak zadziałała prohibicja w USA. Spożycie się nie zmniejszyło – za to powstał czarny rynek i nieuchronnie związane z nim gangi. Zakaz sprzedaży alkoholu jest pokarmem dla czarnego rynku. Pokazuje to piękna scena w filmie „Dawno temu w Ameryce”, w której to blady strach ogarnia przywódcę gangu alkoholowego, który czyta w gazecie nowinę, że prohibicja zostaje wycofana. Wycofanie zakazu, to pozbawienie sensu jego działalności. Działalność przestępcza i związana z nią korupcja i terror polega właśnie na robieniu czegoś wbrew zakazom. Dlatego zakazów powinno być tylko tyle, ile to konieczne. Zakazane powinno być więc krzywdzenie innych, a nie potencjalne krzywdzenie siebie, poprzez np. nadużywanie alkoholu.
Podsumowująć zakaz sprzedaży alkoholu w nocy:
1) zakaz ma niby zatrzymać nocne pijaństwo i awanturnictwo, tymczasem w barach nadal będzie można nachlać się piwskiem
2) jeśli zakaz byłby dobry z powodów przytoczonych przez rozmówcę – powinien obowiązywać 24 godziny, a nie tylko w nocy
3) ustawa przewiduje ograniczenie liczby punktów sprzedaży alkoholu (dotyczy to też pubów i restauracji!): czyli zamiast rozproszyć pijących „na mieście” będzie się ich ogniskować w duże grupy – to chyba sprzyja awanturnictwu, nieprawdaż?
4) ograniczenie liczby punktów sprzedaży to impuls dla restauratorów (tych, do których przyjdą klienci wyrzuceni ustawą ze sklepów), by poszli do samorządowców z łapówką, żeby przypadkiem nie znaleźć się na liście wykreślonych. Przerabialiśmy to już w Krakowie…
I tak dalej… Jest rzecz pozytywna: zdaje się, że Polacy absurd tego akurat zakazu czują.